A co jeśli grudzień wcale nie jest miesiącem ciszy i podsumowań, tylko momentem, w którym całe kino robi nam plot twist? Z jednej strony lepimy pierogi, z drugiej oglądamy, jak bohaterowie mierzą się z końcem świata, kryzysem tożsamości albo niespodziewanym lądowaniem Mikołaja na Marsie. Świąteczne dekoracje wiszą w mieście, ale to projektory świecą najmocniej, bo właśnie teraz filmy najłatwiej przecinają codzienność i wpadają do niej jak spóźniony gość na wigilię.
Sprawdźcie co znajdziecie wśród naszych wyróżnionych, grudniowych premier:
Jest rok 1945. Cały świat żyje rozpoczynającym się w niemieckiej Norymberdze procesem nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Prokurator Robert H. Jackson, który jest głównym oskarżycielem z ramienia Stanów Zjednoczonych ma świadomość jak trudnego podjął się zadania. Wie, że główny oskarżony Hermann Göring jest człowiekiem nie tylko bezlitosnym, ale także błyskotliwie inteligentnym, więc uzyskanie jego obciążających zeznań to zadanie ekstremalnie trudne. Nowy film Jamesa Vanderbilta to starcie dwóch umysłów, które z czasem zaczyna przypominać partię szachów rozgrywaną w cieniu historii.
Po latach pracy w rzymskiej szkole podstawowej Michele Cortese trafia do górskiej wioski Rupe, gdzie rzeczywistość szybko weryfikuje jego wyobrażenia o „ucieczce na prowincję”. Zimowy krajobraz Abruzji nie ułatwia adaptacji, a miejscowi początkowo traktują nowego nauczyciela z dystansem. Gdy okazuje się, że lokalna szkoła ma zostać zamknięta z powodu braku uczniów, atmosfera sielanki znika równie szybko jak śnieg z wiosennego szlaku — zaczyna się walka o przetrwanie placówki i sens wykonywanego zawodu. Riccardo Milani prowadzi tę historię w tonie uznanej przez włoskich krytyków komedii roku, ciepło i lekko, ale z wyraźnym szacunkiem dla ludzi, którzy próbują trzymać edukację w ryzach mimo niesprzyjających warunków.
Jeden z najważniejszych tytułów berlińskiej sekcji Perspectives. Kryminalne kino moralnego niepokoju, czarno-biały film, w którym nic nie jest czarno-białe. Debiut węgierskiego reżysera Bálinta Dániela Sósa stawia bohatera przed dramatycznym wyborem: czy skłamać w obronie syna, czy ujawnić prawdę, która może na zawsze zmienić życie 12-latka? Sándor, wdowiec z dwójką dzieci, próbuje rozpocząć nowe życie i nowy związek. Cichą euforię gasi jednak wypadek podczas przyjęcia u partnerki i jej córeczki. Kogo chronić, o co walczyć, a przede wszystkim komu wierzyć? Sós dostrzega i ubiera w szaty greckiej tragedii dylematy, które na co dzień towarzyszą rodzicielstwu, precyzyjnie trafia w kwestie zaufania i nawigowania pomiędzy miłością do dzieci a potrzebą akceptacji ze strony dorosłych i koniecznością przestrzegania norm społecznych. I jak w żadnej opowieści o ojcostwie, tak i w tej nie mogło zabraknąć czarnego humoru.
Lynne Ramsay wraca w rejony, w których zawsze czuje się najpewniej: tam, gdzie codzienność zaczyna się rwać, a bohaterowie toną w swoich własnych emocjach. Grace i Jackson kupują dom w głuszy z myślą o spokojnym starcie w rodzicielstwo, lecz narodziny dziecka tylko odsłaniają, jak krucha jest ich wspólna wizja przyszłości. Reżyserka pokazuje depresję poporodową nie jako diagnozę z podręcznika, ale jako rozpad percepcji: chwilami liryczny, chwilami brutalny, napędzany fantazjami i irracjonalnym lękiem. Jennifer Lawrence i Robert Pattinson prowadzą tę historię z intensywnością, która odsyła do najodważniejszych ról w ich karierze, a film – oparty na prozie Ariany Harwicz – pulsuje energią, w której można wyczuć echo Joy Division, Mother! i tego wszystkiego, co w Ramsay zawsze najbardziej bezkompromisowe.
James Cameron wraca na Pandorę w odsłonie, która ma być fabularnym i technologicznym łącznikiem między poprzednimi częściami a finałem całej sagi. Jake Sully i Neytiri próbują utrzymać rodzinę w świecie, gdzie każdy plemienny sojusz zaczyna przypominać pole minowe, a obecność ludzi ponownie komplikuje reguły gry. Cameron rozszerza mitologię Na’vi, wprowadza nowe klany i wyciąga z opowieści wątki ekologiczne, które od lat są jego obsesją. Jeśli druga część pokazała, jak buduje się filmowy ekosystem, to tutaj najważniejsze staje się napięcie między tradycją a tym, co pożera ją niczym tytułowy ogień.
Tytuł, który wraca do amerykańskiej tradycji filmów o muzyce granej „na ostatnim stoliku”, ale zamiast nostalgii ważniejsze okazuje się tu skupienie na relacji dwójki bohaterów. Mike, weteran Wietnamu mierzący się z trzeźwieniem i codziennymi kryzysami, znajduje w Claire partnerkę, która podziela jego bezwarunkową wiarę w granie dla samej radości grania. Zespół Lightning and Thunder powstaje bardziej z potrzeby wspólnego brzmienia niż z marzeń o karierze, a Brewer prowadzi tę historię z ciepłem i dbałością o rytm życia ludzi, którzy próbują sklecić swoje światy na nowo. W tle pobrzmiewa Neil Diamond, ale to Mike i Claire tworzą tu własną piosenkę – o tym, jak szuka się miłości i sensu, kiedy reszta niekoniecznie chce grać do taktu.
W grudniu mamy dla Was również dwa przedwczesne prezenty: wyjątkowe przedpremierowe seanse, które otwierają przyszłoroczny repertuar jeszcze zanim realnie zdążymy w niego wejść. Najpierw wraca Donnie Darko – film, który z kina zniknął szybciej, niż zdążył wybrzmieć, żeby później, dzięki wiernym fanom i forom początku lat 2000, stać się jednym z najbardziej analizowanych kultowych tytułów. Richard Kelly łączy tu high-school drama z paranoją końca wieku, fizyką, filozofią i królikiem Frankiem, a Jake Gyllenhaal po raz pierwszy pokazuje, jak dobrze radzi sobie z bohaterami wymykającymi się prostym kategoriom. Drugi pokaz to Father, Mother, Sister, Brother – najnowszy film Jima Jarmuscha, nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji. Reżyser układa trzy rozdziały o dorosłych dzieciach i rodzicach, o rodzeństwie, o ciszy, w której mieszczą się lata niewypowiedzianych uczuć. Każda część rozgrywa się w innym mieście i ma rytm tak spokojny, jak na Jarmuscha przystało, pozwalający zobaczyć niuanse zamiast dramaturgicznych fajerwerków. Jedno spotkanie z ikoną niezależnego kina, drugie z ikoną kultowego myślenia o kinie – oba zanim oficjalnie trafią do regularnej dystrybucji.
W Echo ponownie porządkujemy filmowe wspomnienia trochę jak półkę z ulubionymi płytami: obok klasyków wracają tytuły, z których jeszcze niedawno wychodziliście z poczuciem, że coś w was przestawiły. Na koniec roku dajemy im drugie życie na dużym ekranie, zamiast skazywać je na samotne powtórki w domu.
Pełen rozkład jazdy znajdziecie tutaj
Poniedziałki w „Kinie na bis” należą do bohaterek i bohaterów, którzy nie bardzo wiedzą, jak żyć zgodnie z oczekiwaniami innych. W Kłamstewku Lulu Wang wraca temat rodziny zawieszonej między kontynentami i językami, a kłamstwo staje się tu narzędziem troski, nie podłości. Najgorszy człowiek na świecie Joachima Triera to z kolei kronika pokolenia, które non stop coś odkłada, zmienia, zaczyna od nowa, a mimo to wciąż nie jest pewne, kim chce być. W Dobrych nieznajomych Andrew Haigh idzie jeszcze dalej, pozwalając wejść w przeszłość jak w cichy, nawiedzony dom i sprawdzić, co zostało z dawnych relacji. Jeśli lubicie kino, w którym rozpoznaje się własne rozterki bardziej niż fabularne fajerwerki, poniedziałki są dla was.
Wtorki rezerwujemy dla „Festiwalowych pereł”. Tylko kochankowie przeżyją Jima Jarmuscha to wampiryczne love story, w którym największym uzależnieniem okazuje się sztuka w całym jej spektrum: od winyli po opowieści o dawno minionych epokach. Chwilę później w W trójkącie Rubena Östlunda przenosimy się na jacht, który idealnie streszcza nasz kapitalistyczny globalny okręt. Od luksusowego rejsu, przez słynną sekwencję „katastrofy żołądkowej”, aż po wywrócenie hierarchii do góry nogami, to seanse w sam raz na wieczory, kiedy chce się śmiać i jednocześnie trochę zgrzytać zębami.
Piątkowa „Klasyka” w grudniu gra bardzo różne odcienie nocy. W Upadłych aniołach Wong Kar Wai krąży po neonowym Hongkongu, między płatnym zabójcą i niemym włamywaczem, jakby montował teledysk złożony z samotności i obsesji. Mulholland Drive Davida Lyncha przypomina, że Hollywood zawsze było fabryką snów i koszmarów w jednym, a każda nowa interpretacja tego filmu odsłania inny zakamarek pamięci widza. Na koniec Matrix, który po latach wciąż działa jak filozoficzny film akcji o tym, jak wyjść z symulacji i czy w ogóle warto rezygnować z wygodnej fikcji. Grudniowe Echo zaprasza was więc do podróży przez kino, które już znacie, ale które za każdym razem odbija się w głowie trochę inaczej.
Zgodnie z naszą młodą (ale jakże szlachetną) tradycją wracamy na święta do filmu, który okazał się najcieplejszym antidotum na zimowe marazmy. Przesilenie zimowe Alexandra Payne’a przenosi nas do nowoangielskiego liceum z internatem lat 70., gdzie niechętny wszystkiemu profesor historii (Paul Giamatti w jednej ze swoich najlepszych ról) zostaje zmuszony do opiekowania się garstką uczniów, którzy nie mają dokąd pojechać na Boże Narodzenie. Początkowo towarzystwo jest tak skostniałe jak mury szkoły, ale powoli, wraz z pękającym lodem i kolejnymi rozmowami, bohaterowie odsłaniają swoje czułe miejsca. Payne opowiada tu o nieoczywistych więziach i dojrzewaniu, które dopada człowieka w każdym wieku, podszywając wszystko humorem i melancholią. Tyle wystarczy, by znów uznać ten film za nasz własny świąteczny klasyk.
Grudzień sprzyja uważniejszemu patrzeniu. W tym czasie chętnie wracamy do filmów, które pomagają uporządkować myśli, spojrzeć z dystansu na mijający rok i zadać kilka pytań, które zwykle giną w codziennym zgiełku. Kino Terrence’a Malicka świetnie wpisuje się w ten nurt – prowadzi nas ku refleksji nad tym, dokąd zmierzamy, jakie decyzje podejmujemy i co zostawiamy za sobą. Tym samym już od dziś zapraszamy was na wyjątkową retrospektywę, która pozwala uchwycić sens mijających miesięcy i wejść w nowy rok z większą świadomością.
W przeglądzie zestawiamy filmy z różnych etapów twórczości Malicka, mając nadzieję, że pozwolą wam dostrzec to, co w jego kinie najciekawsze: napięcia między intymnym a monumentalnym, między doświadczeniem jednostki a spojrzeniem, które obejmuje całe pejzaże. Każdy z tytułów prezentuje inny wycinek tej filmografii – od westernowego mitu pracowników sezonowych po wewnętrzne zmagania scenarzysty zagubionego w Los Angeles.
Czasem trafiają się pokazy, które nie mieszczą się w zwykłym kalendarzu i wybijają nas z rutyny repertuaru. Zaproszenie Thierry’ego Frémaux do Wrocławia to właśnie taki moment: Bracia Lumière! z narracją na żywo to podróż do źródeł kina opowiedziana przez kogoś, kto od lat stoi najbliżej ich dziedzictwa. Frémaux prowadzi widzów przez 108 krótkich filmów braci Lumière, komentując je z pasją i humorem, a jego obecność na scenie zamienia seans w spotkanie z samą materią filmowej historii. W połączeniu z narracją Philippe’a Tłokińskiego i rozmowami prowadzonymi przez Grażynę Torbicką dostajemy wydarzenie, które trudno porównać z czymkolwiek innym – rzadką okazję, by zobaczyć, jak wyglądały początki naszego medium, zanim zdążyło pokryć się teoriami, konwencjami i mitami.
Tuż obok tej wyprawy w przeszłość stawiamy ukłon w stronę twórcy, który przez całe życie te mity rozmontowywał. Urodziny Jeana-Luca Godarda obchodzimy podwójnym seansem: Nową falą Richarda Linklatera, przedpremierowym portretem reżysera w procesie twórczym, oraz odrestaurowanym Do utraty tchu – filmem, który zmienił zasady gry i po dziś dzień uczy widzów, że forma potrafi być najbardziej wywrotową emocją. Dwa tytuły spotykają się tu w jednej przestrzeni i pozwalają prześledzić, jak nowofalowa energia odbija się w kinie współczesnym. Idealne domknięcie roku, w którym warto jeszcze raz przyjrzeć się temu, skąd to wszystko się wzięło i dokąd nadal potrafi prowadzić.
Festiwal AfryKamera wraca do nas w jubileuszowej, dwudziestej odsłonie i przypomina, że afrykańska kinematografia to nie „nisza”, lecz jedno z najżywszych, najbardziej różnorodnych pól współczesnego filmu. Od 11 do 14 grudnia spotkamy się z produkcjami, które przesuwają granice opowiadania: dokumentami budującymi nowe narracje tożsamościowe, fabułami wyrastającymi z lokalnych języków i mitologii, a także odważnymi debiutami, które zdobywają coraz więcej miejsca na światowych festiwalach. AfryKamera pozostaje największym w Polsce wydarzeniem poświęconym kulturze kontynentu, a jej interdyscyplinarny charakter przyciąga zarówno kinomanów, jak i osoby zainteresowane muzyką, sztuką oraz społecznymi przemianami.
A jeśli wolicie zostać na starym kontynencie, to bez obaw – już w tym tygodniu wspólnie odkryjemy, co najlepszego do zaoferowania ma współczesne kino rumuńskie. Dwadzieścia lat temu tamtejsza Nowa Fala wstrząsnęła światowym kinem, wprowadzając do obiegu styl oparty na precyzji obserwacji, surowym realizmie i narracyjnej cierpliwości. Tegoroczny przegląd przypomina o tej energii, wracając do Śmierci pana Lăzărescu, a jednocześnie prezentuje nowe rumuńskie filmy, które rzadko trafiają do polskiej dystrybucji. Zobaczycie pełnometrażowe i krótkometrażowe tytuły nagradzane na międzynarodowych festiwalach, opowieści splatające społeczną wnikliwość z charakterystyczną dla regionu ironią i emocjonalną powściągliwością.
Nazwisko Akiry Kurosawy odsyła do momentu, w którym japońskie kino zaczęło zachwycać cały świat. Twórca nazywany „cesarzem” łączył lokalne tradycje z zachodnim kanonem i humanistycznymi tematami, sięgając po Szekspira, Dostojewskiego czy Satyajita Raya, a równocześnie mierząc się z powojenną kondycją własnego kraju. Przegląd przygotowany przez Stowarzyszenie Kin Studyjnych pokazuje tę drogę w skrócie: od Rashomona, który w 1950 roku otworzył Kurosawie drzwi na świat, przez monumentalnych Siedmiu samurajów i Tron we krwi, po późniejsze filmy powstałe mimo kryzysu japońskiego systemu studyjnego – Dersu Uzała i Ran.
W centrum pozostaje artystyczny sojusz Kurosawy z Toshirō Mifunem, jedną z najbardziej płodnych aktorskich relacji w historii kina. Ich wspólne filmy układają się w fresk o Japonii rozdartej między tradycją a nowoczesnością, o lojalności, zdradzie i cenie walki. To rzadki zestaw, który pozwala prześledzić, jak zapał młodego reżysera przechodzi w epicką skalę późnych arcydzieł – i jak rodzi się język filmowy, który do dziś pozostaje inspiracją dla kolejnych pokoleń twórców.
W okolicach Mikołajek oferujemy prezenty dla dużych, małych, a także tych, których – niczym wampirów – nie ima się upływ czasu. Właśnie z myślą o nich przygotowaliśmy maraton pierwszych dwóch części kultowej sagi Zmierzch, które stanowiły przepustkę do sławy dla Roberta Pattinsona i Kristen Stewart.
Natura, środowisko, ekosystem, Gaja, flora, fauna, systemy Ziemi, biosfera, Biogea… jeżeli jesteśmy w stanie coś nazwać, jesteśmy w stanie to zniszczyć. DKF-owy grudzień w Kinie Nowe Horyzonty będzie stał pod znakiem rozmyślań o tym, co dokładnie ulega zniszczeniu w obecnym momencie — i w imię czego? Zysku? Chwały? Przekonania o porządku świata? A jeżeli na to pytanie ostatecznie nie ma żadnej odpowiedzi?
Po latach Interstellar starzeje się jak najlepsze wino. Film, który w 2014 roku był opisywany jako spektakularna kosmiczna epopeja, dziś ogląda się jak wizjonerską opowieść o kruchości Ziemi, o czasie, który nie płynie równo dla wszystkich, i o więziach, które są silniejsze niż fizyka. Nic dziwnego, że to właśnie ten tytuł pokażemy w ramach grudniowej neurprojekcji. Z filmowej strony porozmawiamy o tym, dlaczego dzieło Nolana tak dobrze się trzyma po dekadzie od premiery. Z perspektywy neuronauki i biologii człowieka przyjrzymy się temu, co ten film robi z naszym pojmowaniem rzeczywistości. Wprowadzenie przed filmem i dyskusję po seansie niezmiennie poprowadzą dr Asia Wojsiat i Dominik Sobolewski.
Tym razem na ekran wpada jeden z najbardziej wdzięcznych kosmicznych potworków lat 60. Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa to esencja kina klasy B: gumowe hełmy, robot poruszający się jak pralka na ostatnich obrotach i fabuła, w której ekipa z Bieguna Północnego niesie świąteczną radość znudzonym marsjańskim dzieciom. Absurd miesza się tu z urokiem epoki, kiedy nikt nie pytał o logikę scenariusza, a zabawa liczyła się bardziej niż grawitacja. Przed seansem – jak co roku – zapraszamy na konkurs, w którym do wygrania są kapusta kiszona i mandarynki. Sami nie możemy się zdecydować co gorsze – film, czy nagrody.