Mówią, że liczy się zakończenie. W Akademii Kina Światowego nie tylko nie spuszczamy z tonu, ale jeszcze podkręcamy tempo – na finał semestru serwujemy dwa tytuły z najwyższej półki. Jeden z najpiękniejszych filmów w historii kina i jeden z najcelniejszych komentarzy o jego cienkiej granicy między rzeczywistością a iluzją.
W Akademii Kina Światowego kino nie jest tylko historią sztuki, ale żywym organizmem – lustrem przemian społecznych, politycznych i estetycznych, które odbijało wiek XX z całą jego złożonością. W tym semestrze spotykaliśmy się we wtorkowe wieczory, by śledzić, jak zmieniały się języki filmu, jak wykluwały się nowe formy opowiadania, a wielkie narracje ścierały się z codziennością. Od radzieckich eksperymentów po hollywoodzkie miraże – było różnorodnie, intensywnie i bez taryfy ulgowej. Przed nami dwa seanse, które – choć dzielą prawie dwie dekady i ocean – łączy nieprzemijające piękno, siła wyrazu i status legend.
Na pierwszy ogień: Atalanta Jeana Vigo – film, który przez dekady urastał do rangi kultowego dzięki swojej jednoczesnej prostocie i formalnej śmiałości. Opowieść o młodej Juliette, która opuszcza rodzinne miasteczko i wyrusza w podróż barką razem ze swoim świeżo poślubionym mężem, to historia niby banalna, a jednak tętniąca frustracją, pragnieniami i delikatnym niepokojem. Vigo bierze ten melodramatyczny szkielet i przepuszcza go przez filtr surrealistycznych wyobrażeń, liryki codzienności i nerwowego realizmu tworząc coś, co wymyka się gatunkom. To film, w którym sen miesza się z błotem z rzeki, a miłość ma zapach smaru i zdecydowanie zbyt wiele niedomówień.
Obok Juliette i kapitana Jeana na ekranie króluje le père Jules, postać tak osobna, że trudno powiedzieć, czy jest człowiekiem, duchem, czy zmaterializowaną pamięcią o ojcu reżysera. Jego kabina to gabinet osobliwości, pełen kotów, starych zdjęć i przedmiotów, które równie dobrze mogłyby być rekwizytami z Psa andaluzyjskiego.
To właśnie Atalanta znalazła się na liście Sight and Sound jako jedno z największych osiągnięć w historii filmu, a Michał Oleszczyk bez wahania wskazuje ją jako swój numer jeden.
A za tydzień zmieniamy scenerię – z wilgotnych kajut barki przenosimy się do dusznego pałacu na Sunset Boulevard. Tam czeka na nas Norma Desmond: była gwiazda kina niemego, która zatrzasnęła się w swojej własnej legendzie i nie zamierza przyjmować do wiadomości, że świat poszedł dalej. Billy Wilder snuje wokół niej opowieść noir z ironicznym narratorem, zatopionym Hollywoodem oraz domem pełnym kurzu, portretów i duchów przeszłości. Kino zagląda tu samo w siebie i nie zawsze podoba mu się to, co widzi.
Wilder rozbraja mit gwiazdy z precyzją chirurga. Gloria Swanson jako Norma balansuje na krawędzi groteski i tragizmu, wchodząc w dialog ze swoją własną biografią i całym systemem, który ją stworzył, a potem porzucił. Obok niej William Holden w roli cynicznego narratora i Erich von Stroheim – reżyser, który w rzeczywistości prowadził Swanson na planie, tutaj gra jej kamerdynera, byłego męża i osobistego mitotwórcę. Kino o kinie, które mówi do nas wciąż aktualnym językiem: o potrzebie dostrzeżenia, o lęku przed zapomnieniem i o tym, jak bardzo potrzebujemy swoich własnych close-upów.
Zarówno Wilder, jak i Vigo uczą nas, że kino to nie tylko sztuka opowiadania historii, ale ich domykania. Wpadnijcie do sali 9 i stwórzcie z nami wyjątkowe zakończenie tego semestru Akademii Kina Światowego.