Od Recife po Azory, przez portugalską prowincję i duszną scenę teatralną Rio – tegoroczna edycja festiwalu MARÉ nie proponuje gotowych narracji, ale raczej zaprasza do zanurzenia się w tym, co ulotne, niejednoznaczne i przechowywane w pamięci.
Pamięć to nie szuflada z dokumentami, tylko mgła, która czasem gęstnieje, czasem się rozwiewa – i właśnie wokół tej mgły buduje się program tegorocznej edycji Festiwalu Kina Krajów Portugalskojęzycznych MARÉ. Spotykamy się w Kinie Nowe Horyzonty i – bez wielkich słów – polecamy zarezerwować sobie czas. Nie będzie to lekka wycieczka, ale filmowa podróż w rejony, gdzie wspomnienia pracują jak ciche reaktory – napędzając emocje, rozdrapując historie, budując tożsamość.
Startujemy z Recife i z kinem, które już nie istnieje – ale w Portretach duchów Klebera Mendonçy Filho wraca do nas pełną parą. Reżyser Bacurau i Aquarius robi coś więcej niż tylko nostalgiczny dokument: opowiada o miejskiej tkance, której brak kina zaburzył rytm. Duchy dawnych seansów – trochę w stylu Tsai Ming-lianga – nie chcą zniknąć, bo były czymś więcej niż tylko tłem do popcornu.
Potem przenosimy się do Portugalii, ale tej dalekiej od pasteli i lizbońskich pocztówek. W Śladach wiatru Tiago Guedes zabiera nas do prowincji, gdzie pogańskie rytuały wciąż żyją pod skórą codzienności. Kino powolne, gęste, pełne gniewu i milczenia – jakby Bruno Dumont spotkał Carlosa Reygadasa w portugalskiej wsi. Patriarchat tutaj nie jest teorią, tylko codzienną praktyką – a kamera rejestruje to bez litości.
Kolejna stacja: Rio i Malu. To oparta na faktach historia aktorki, która z jednej strony żyje przeszłością, z drugiej nie przestaje marzyć o powrocie na scenę. Pedro Freire zbudował film intensywny emocjonalnie, ale nie przeszarżowany. Malu Rocha to postać pełna sprzeczności – w jej oczach widać i manię, i rozpacz, i nadzieję. Film zdobył cztery nagrody w Rio, był pokazywany na Sundance – nie bez powodu. To kino, które ma puls.
Na koniec – cisza i morze. Między wyspami Amayi Sumpsi zamyka MARÉ dokumentem osadzonym na Azorach, gdzie łodzie przez dekady łączyły mieszkańców z resztą świata – albo wręcz przeciwnie, potwierdzały ich izolację. Film nie próbuje udawać uniwersalnej opowieści – raczej skupia się na konkretach, które przez swoją lokalność stają się zaskakująco uniwersalne. Czasem to właśnie z końca świata słychać najwięcej.
MARÉ to nie przegląd „najlepszych filmów portugalskojęzycznych roku” – to raczej zaproszenie do rozmowy. O pamięci, o miejscu, o tym, co się zmienia i co zostaje. Widzimy się w kinie?