Więcej! Szybciej! Mocniej! Tymi zasadami kierują się sequele. I tak też będzie podczas cyklu filmów „Kino w transie. Sequel”. Polskie kino odkryło logikę kontynuacji znaną w kinie hollywoodzkim od dawna dopiero w momencie, gdy musiało zawalczyć o widza. Właśnie dlatego sequele rozpleniły się w naszej kinematografii w latach 90. I w znacznym stopniu zaświadczyły o jej sile.
Sequel to odpowiedź kina na potrzeby widzów, a te w pierwszej dekadzie transformacji były jasno określone: szukanie sensacji i humoru, które rozbroją nieprzyjazną rzeczywistość skorumpowanych polityków, bezwzględnej mafii i pełzającego bezprawia. Ale także wskażą na miejsca powiększającego się rozłamu w społeczeństwie i źródła nieustannych frustracji. Właśnie dlatego tak wielką popularnością cieszyli się Pasikowski, Machulski, Lubaszenko i Koterski.
Kroll to debiut Pasikowskiego, który ma w sobie wszystko, czym ten twórca zachwycił zaledwie rok później w Psach – dlatego na zasadzie nieformalnego prequela zaczynamy przegląd właśnie od tego, niesłusznie nieco zakurzonego tytułu. U Machulskiego z kolei „więcej, szybciej, mocniej” oznacza podkręcenie dowcipu, intensyfikację gagów i podniesienie temperatury żartu – walczący z postkomuną Kiler jest tym razem przede wszystkim odpowiedzialny za dostarczanie rozrywki, choć stare układy wciąż mają się dobrze. Nie inaczej jest u Lubaszenki, który podobną historię do tej znanej z Chłopaki nie płaczą rozpisuje na błyskotliwe dialogi, nowych barwnych bohaterów i nieznane dotąd kuriozalne zdarzenia. Natomiast cały dorobek Koterskiego układa się w jeden długi filmowy cykl, bo przecież odnosi się do losów wciąż tego samego bohatera, choć o twarzach różnych aktorów. Dzień świra to jego najdojrzalszy film, a na pewno najbardziej gorzki. Nie tylko celnie komentuje okres przełomu stuleci, ale również zapowiada społeczną zmorę kolejnych dekad – postępujące niezrozumienie.
[Michał Piepiórka]