Że to będzie jazda bez trzymanki wiadomo od pierwszych minut. A przynajmniej od momentu, od kiedy w jednej ze scen pojawia się niewyraźny plakat australijskiego filmu Wake in Fright z 1971 roku. Chociaż dla bohaterów Zjadacza ptaków ta historia zaczyna się niewinnie. Po trzyletnim związku Louie chce poślubić ukochaną Irene. Zaprasza ją na swój wieczór kawalerski, który kumple organizują mu w australijskiej dziczy. Ale nic nie idzie zgodnie z planem. Związek Louiego i Irene ma ładną fasadę, ale od dawna pachnie padliną. W Louiem jest zło, w Irene – uległość. Wypad za miasto uświadomi to ich przyjaciołom. Studium toksycznej relacji zamieni się w horror, a wesoła popijawa w koszmar.
„Zjadacz ptaków” to film napisany i zmontowany po mistrzowsku. Nie ma tu zbędnej sceny, każdy element pasuje do siebie idealnie. Jack Clark i Jim Weir, debiutanci, którzy to dzieło wspólnie napisali i wyreżyserowali, więcej nam pokazują, niż mówią. Napięcie rośnie w naturalny sposób i działa na oczekiwania widowni, która spodziewa się, że coś zaraz wybuchnie, ale nie przeczuwa, że aż tak mocno.
Zjadacz ptaków to doskonały thriller psychologiczny, który stosując elementy horroru, przedstawia normalizowanie przemocy psychicznej, seksualnej i gaslightingu. A także odkrywa mechanizmy działania narcyzów, całkowicie realnych potworów, które żyją w społeczeństwie, mają przyjaciół i życie towarzyskie, a ich działania latami uchodzą na sucho.
Premiera odbyła się na Festiwalu Filmowym w Sydney. Film wywołał też sporo szumu na South by Southwest w Teksasie. Doskonałe kreacje stworzyli tu Mackenzie Fearnley jako odpychający Louie, którego w czasie seansu będziecie mieli ochotę udusić gołymi rękami, a także Shabana Azeez jako Irene.