Nour nie ma łatwego życia. Rozstała się z przemocowym mężem i samotnie wychowuje syna. Na życie zarabia ryzykownie. Poznajemy ją, kiedy w czasie kontroli bezpieczeństwa na lotnisku ochrona każe jej zdjąć stylowy płaszcz. Pod nim Nour ukryła setki przemycanych przez siebie nielegalnie stworzeń: jaszczurek, żab i pająków. Bo Nour to współczesna czarownica. Sama w magię nie wierzy, ale przyciśnięta do muru przez okoliczności chce na niej zarabiać. Pracuje właśnie nad aplikacją umożliwiającą zdobycie wsparcia od rozmaitych szamanów i uzdrowicieli. Ale społeczność, w której Nour mieszka źle odbiera jej pomysł na życie. Napięcie zaczyna się od niechęci podszytej rasizmem, a potem płynnie przechodzi w brutalną przemoc.
Hood Witch to thriller podszyty komentarzem społecznym. Film Saïda Belktibii jest opowieścią o kobiecie samej przeciw całemu światu, dreszczowcem, w którym okrucieństwo i makabra mieszają się z opowieścią o nietolerancji i wierze w zabobony. W jednej ze scen Nour cedzi: “Nie jestem opętana, jestem wściekła”. I trudno jej się dziwić. Świat, w którym żyje, pozornie tolerancyjne centrum Europy, nie dał jej szansy na szczęśliwie życie. Przypomina piekło, w którym musiała nauczyć się funkcjonować. Piekło przerażające, bo całkiem prawdziwe. Łudząco podobne do dużego europejskiego miasta.
Nour ma piękną twarz irańskiej aktorki Golshifteh Farahani, która już odcisnęła swoje piętno w Hollywood. Można ją było oglądać np. w netflixowej hitowej serii Tyler Rake, w Patersonie Jima Jarmuscha była Laurą, a wystąpiła również w serialowej Inwazji. Jej intensywna kreacja w Hood Witch zostanie z widzami na długo, podobnie jak cały film, po którym świat wyda wam się bardziej brunatny i mniej przyjazny.