Mamo, czy możemy mieć Indianę Jonesa? Przecież mamy Indianę Jonesa w domu! Tymczasem Indiana Jones w domu ma twarz Krzysztofa Kolbergera i walczy z potężnymi wężami zrobionymi z papier mâché. Ale to wystarczyło, by nasi filmowi decydenci dostrzegli w Klątwie doliny węży dzieło – całkiem serio! – na poziomie twórczości Stevena Spielberga. I już zacierali rączki, licząc na cenne dewizy z globalnej dystrybucji. Niestety widownia oceniła film – delikatnie mówiąc – nieco odmiennie. I do dziś jest on symbolem kinematograficznego kuriozum, bliższego poziomem do realizacji Eda Wooda. Ale tak jak filmom Amerykanina, nie można mu odebrać brawury, pasji i wybujałej fantazji, która zapewniła mu status filmu kultowego. No bo czego tu nie ma?! Wszędobylskie węże, kosmici, mutanci, dalekowschodni mnisi, przemytnicy dzieł sztuki i szemrani handlarze bronią. A to wszystko nakręcone za kryzysowy budżet i w dusznej dżungli bratniego Wietnamu.