Koreański kandydat do Oscara 2025
W powietrzu wisi strach, zbliża się nieuchronne. Każda minuta ma ciężar i gęstość. Puszczają emocje, a pozory okazują się niemożliwe do utrzymania. Tak wygląda dobrze opowiedziana historia w politycznym dreszczowcu, a z takim właśnie mamy tu do czynienia. Ponury rozdział w historii Korei Południowej, zapoczątkowany tytułowym dniem 12 grudnia 1979 roku, nabiera w filmie cech uniwersalnych: rozpada się wspólnota, liczy się tylko bezwzględna jednostka. 12.12: the Day to zrealizowany z rozmachem, a jednocześnie wnikliwy obraz walki o władzę, która rozpętała się w Korei Południowej po śmierci prezydenta Park Chung-hee z rąk zamachowca. Pod pozorami wprowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa głowy państwa demoniczny generał Chun Doohwan (Hwang Jung-min) realizuje własny plan. Jego przeciwnik to Lee Tae-shin (Jung Woo-sung), dowódca obrony stolicy: uparty żołnierz i służbista wierny zdrowej zasadzie, że wojsko i polityka nie powinny być ze sobą zbyt blisko. W klaustrofobicznej scenerii gabinetów i sal konferencyjnych widzimy, jak krzyżują się sprzeczne interesy, a konformizm i strach biorą górę nad moralnością. Śledzimy dramat władzy z bliska i bez wytchnienia, bo napięcie ciągle rośnie. Wokół bohaterów państwo trzęsie się w posadach, tak jak nadzieje Korei na demokrację, a w tle majaczy groźba ze strony Korei Północnej. Aktualne, aż dreszcz przechodzi po plecach.