Nowe spojrzenie na klasyczny film Piera Paolo Pasoliniego Teoremat z 1968 roku. W pierwotnej wersji enigmatyczny bohater, znany jako Gość, przybywa do domu przedstawicieli bogatej klasy średniej i uwodzi po kolei członków rodziny. Pojawia się nagle i niespodziewanie znika, zostawiając za sobą pustkę, z którą pozostali próbują sobie radzić na różne sposoby. Bruce LaBruce reinterpretuje tę historię, nadając Gościowi twarz i (uwaga!) ciało czarnoskórego uchodźcy, którego fale wyrzuciły w walizce na brzeg londyńskiej Tamizy. Bezimienny i nagi przybysz, mimo zesztywnienia członków po podróży, energicznie rusza w dalszą drogę, która wiedzie go do domu dobrze sytuowanej rodziny. Kierowany instynktem i pożądaniem, podobnie jak jego pasolinowski pierwowzór, romansuje z każdym z domowników. Reżyser bez specjalnych zahamowań przedstawia nie tylko owo uwodzenie, ale i dosłowne, łóżkowe konsekwencje. I nie chodzi tu o zmianę pościeli przez czarnoskórego służącego. Wszyscy mieszkańcy luksusowej willi doświadczą pod wpływem Gościa duchowej i seksualnej przemiany. Ten smakowity filmowy cukierek podany jest nam w kampowej, bezwstydnej polewie – LaBruce rozwiera szeroko nogi swoich bohaterów i granice wyobraźni widzów. Całość jest w równym stopniu queerowym manifestem i komentarzem do problemów społecznych, co satyrą.