Pan i władca popkulturowo-życiowego fanpage'a Full Frontal Pisula, współzałożyciel vloga i podcastu Napisy Końcowe. Dziennikarz, tłumacz, wojownik kosmosu. Naukowo przebadał m.in. filmografię Johna Woo, Johna Carpentera i Waltera Hilla. Kinowo pożera wszystko - szczególnie wszelkiej maści horrory, wysokooktanowe akcyjniaki oraz Złotą Erę Hollywood. Ceni kontynuacje filmów, na które nikt nie czeka (z naciskiem na kolejne "Króle Skorpiony"). Uwielbia Grace Kelly, Kaczora Howarda oraz Godzillę - najlepiej, gdy pojawiają się w tym samym filmie.
Zostaliście ostrzeżeni: oto najgorszy film w historii kinematografii. Przynajmniej tak uważa spora część historyków kina i jeszcze większa część widzów, która miała nieprzyjemność zobaczyć Manosa.
Manos - ręce przeznaczenia to klasyczna produkcja z 1966, która przyczyniła się do powstania terminu "film klasy Z" (tak było, nie zmyślamy). Legenda głosi, że całość jest wynikiem nieprzemyślanego zakładu między reżyserem, Haroldem P. Warrenem, a profesjonalnym scenarzystą. Warren, nie mając pojęcia o sztuce filmowej, stwierdził, że "nie matura, a chęć szczera zrobi z ciebie prawdziwego twórcę kina", jednak rzeczywistość mocno skorygowała jego wizję. Chaotyczne dialogi, nieprzemyślany montaż, drewniane aktorstwo oraz efekty, o których można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że są specjalne: oto Manos - ręce przeznaczenia.
Bezludna pustynia gdzieś w środku Ameryki. Przemierzająca pustkowie rodzina jest zmuszona zatrzymać się na noc w podejrzanym domostwie. Miejsce od początku wydaje się być co najmniej osobliwe: mieszkańcy domu co chwilę recytują dziwne imię - Monos. Wtem! W środku czarnej nocy przerażający właściciel imienia zjawia się we własnej osobie, a pechowi podróżnicy zostają uwikłani w mistyczny koszmar.