Od 14 grudnia w Kinie Nowe Horyzonty.
Veit Helmer jest reżyserem, scenarzystą i producentem filmu Miłość z księżyca, który właśnie pojawił się na ekranach Kina Nowe Horyzonty. Zaczął kręcić filmy jako nastolatek, dla zabawy. Później zrobiło się całkiem poważnie - za Tuvalu (1999), nakręconą w Bułgarii pierwszą pełnometrażową fabułę z Denisem Lavantem w głównej roli, otrzymał Nagrodę Specjalną Jury podczas Lubuskiego Lata Filmowego oraz nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej w kategorii Europejskie Odkrycie Roku. Film został pokazany na 62 festiwalach. Nakręcony w Azerbejdżanie, Absurdistan (2008) brał udział w konkursie Festiwalu Sundance. Veit Helmer jest członkiem Europejskiej Akademii Filmowej. Wykłada w szkołach filmowych w Pradze, Bejrucie, Tbilisi, Dżakarcie oraz Almacie. Miłość z księżyca zdobyła nagrodę publiczności na 3. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Producentów REGIOFUN w Katowicach.
Miłość z księżyca w programie kina
„Co spadnie z nieba - jest twoje - głosi miejscowa mądrość i Iskander bierze ją sobie do serca: między nim a niefortunną kosmonautką zawiązuje się wkrótce romans. Brzmi to oczywiście zupełnie nieprawdopodobnie: z jednej strony bogata, elegancka i urodziwa Francuzka, z drugiej - skromny chłopiec z kazachskich stepów, ale trzeba przyznać, że niemiecki reżyser (i współscenarzysta w jednej osobie) wpadł na niezły pomysł, aby ten raczej niezwykły związek uwiarygodnić. I nie mam tu na myśli nieco bajkowej konwencji całości (z bezpośrednimi nawiązaniami do baśni o śpiącej królewnie), ale rozwiązanie całkiem ziemskie i realistyczne. Sceptycy powiedzą, że i tak jest to naiwne (i zapewne będą mieli dużo racji), ale mnie to nie przeszkadzało - film ma lekkość i wdzięk, które wiele mogą wynagrodzić. Szczególnie udana jest pierwsza połowa, bo w drugiej Miłość... zanadto upodabnia się do szkolnych czytanek "o chłopcu, który marzył o tym, aby zostać kosmonautą", którymi zamęczano mnie w peerelowskiej podstawówce. Trochę też czytankowy jest bohater - nieśmiały romantyk, który tak już jest zapatrzony w gwiazdy, że nie zauważa ewidentnych awansów robionych mu przez z lekka nawiedzoną sąsiadkę ze wsi Nazirę (Farmonowa), w co uwierzyć trudno, bo dziewczyna, choć zawsze rozczochrana i przysypana kurzem, jest zjawiskowo piękna. Ale opowieść jest zgrabna, muzyka Bregovicia dobrze w nią wpasowana, a egzotyczna sceneria fotogeniczna; ciekawie wygląda też zderzenie pradawnej, obowiązującej na tych terenach tradycji i supernowoczesnej technologii, z którego zrodziła się wspomniana na początku "złomiarska subkultura". Trochę historia miłosna, trochę opowieść o dojrzewaniu i nabieraniu życiowego realizmu - z łatwym do przewidzenia, ale ładnie rozegranym zakończeniem.” (Paweł Mossakowski, „Gazeta Wyborcza”)
„Nie razi to, że rzekomy książę jest kazachskim chłopcem w brudnej koszuli, a księżniczka cierpi na amnezję i tylko z tego względu przyjmuje jego wersję zdarzeń i godzi się zakończyć kosmiczną przygodę w jurcie. Czy przypomni sobie, gdzie jest jej miejsce na świecie? Jak na jej obecność zareaguje podkochująca się w Iskanderze lokalna szamanka? A marzenia, czy zawsze są tym, czym wydają się nam być...?
Helmer przygląda się temu wszystkiemu z czułością i akcentuje niebywałą egzotykę nomadów na wzór Petera Brosensa i Jessicki Woodworth, autorów minimalistycznego, pięknego filmu Khadak. Specyfikę przestrzeni rozciągającej się po horyzont i atmosferę ozdobnych stepowych jurt podkreśla ornamentalna, bałkańska muzyka Gorana Bregovica. Podobnie jak Khadak, Miłość... jest hołdem złożonym zanikającym, nomadycznym grupom, które rząd od lat próbuje przesiedlić do wielkich miast. W okolicy stacji kosmicznej jest zresztą opuszczone osiedle, które pojawiło się też we wspomnianym wcześniej, belgijsko-niemieckim filmie. Z poszarzałych, betonowych śladów współczesnej cywilizacji zionie pustką. Niezamieszkane bloki obrosły mitem, nabrały cech pomników. Tylko pozornie górują nad stepem.” (Anna Bielak, stopklatka.pl)