Zdobywca nagrody David di Donatello (to włoskie Oscary, Orły, tudzież Cezary) dla najlepszego debiutującego reżysera, nie jest bynajmniej w kinie nowicjuszem. Dobiegający pięćdziesiątki Falcone był dotąd cenionym scenarzystą, wyspecjalizowanym w obyczajowych komediach. Jego „Se Dio vuole” także należy do tego gatunku, a komediowy potencjał filmu rodzi się w zderzeniu dwóch na pozór obcych sobie światów: ateisty i księdza. Ten pierwszy jest rzymskim burżujem, cenionym lekarzem, który z równą sprawnością rządzi szpitalem i członkami własnej rodziny. Ze snu o własnej nieomylności budzi Tommasa (Marco Gallini) dopiero nieoczekiwane wyznanie syna, który radośnie oświadcza rodzinie, że rzuca studia medyczne, by zostać księdzem. Dla Tommasa syn w sutannie to o wiele większy afront, niż syn-gej (a na taką wiadomość od chłopaka skrycie liczył), dlatego postanawia zrobić wszystko, by zawrócić go z tej drogi. W tym celu postanawia zbliżyć się do mężczyzny, który jest źródłem kłopotów: uwodzącego młodzież charyzmatycznego, przystojnego księdza w trampkach (Alessandro Gassman). Tak zaczyna się owa komedia pomyłek, mistyfikacji i kłamstw mających krótkie nogi. Tak zaczyna się nieoczekiwana przemiana surowego ojca rodziny i bunt w tejże rodzinie. Tak zaczyna się opowieść o aniele stróżu, który zjawia się zawsze we właściwym momencie. Tak zaczyna się wreszcie, sympatyczna włoska bajka o świecie, w którym tak łatwo być gejem, a tak trudno księdzem.