Ludzkość została zdziesiątkowana przez nieokreśloną katastrofę. W opustoszałych miastach panuje cisza i bezruch - niemal tak całkowite, jak w międzygwiezdnych przestrzeniach, które w samotności przemierza kurierka-android, Yoko Suzuki, doręczająca przesyłki rozproszonym w kosmosie ostatnim odbiorcom.
Sion Sono, którego widzowie na całym świecie pokochali za rozmach w wykorzystaniu radykalnych stylistyk, drastycznych narracji i cross-gatunkowego szaleństwa, tym razem wysyła nas - dosłownie - na zupełnie inną planetę. Czarno-białe kadry, niewielka ilość dialogów, kontemplacja detali, subtelna narracja, której cały ciężar emocjonalny rozegrany zostaje w półcieniach, niedopowiedzeniach, dźwiękach wody kapiącej z kranu: skojarzenia z "Alphaville" czy "Stalkerem" nie będą przypadkowe. Reżyser nie grzęźnie jednak w mroku egzystencjalnych rozważań, wprowadzając do filmu dyskretny humor i grając z konwencją surowego science-fiction: technologia technologią, ale nie można zapominać o parzeniu zielonej herbaty i odkurzaniu słomianych mat tatami. Yoko, mimo wielu ludzkich odruchów, jest w końcu robotem, który do swojej misji podchodzi z pragmatyzmem, a postapokaliptycznemu światu przygląda się z (niepozbawionym ciekawości) dystansem.
Reżyser powrócił w "Gwieździe" do scenariusza, który powstał ćwierć wieku temu: mówi o nim jako o jednym z najważniejszych i najbardziej osobistych projektów. Choć historię Yoko napisał jako student, film jest świadectwem twórczej dojrzałości i artystycznej precyzji; znalazła się w nim też przestrzeń dla społecznego komentarza. "Gwiazda" zrealizowana została częściowo na terenach regionu Fukushima, a statystami są tu byli mieszkańcy prefektury, doświadczeni skutkami katastrofy z marca 2011. Zgodnie z zakorzenioną w historii światowego kina tradycją, Sono wykorzystuje konwencję science-fiction do opowiadania o współczesności. Okazuje się przy tym, że mistrz ekstrawaganckiej ekstremy równie doskonale potrafi operować liryzmem.
Jagoda Murczyńska