Dobiegający dziewięćdziesiątki Paolo i Vittorio Taviani to klasycy włoskiego kina, których reżyserskiego zapału nie zgasiła zdecydowanie przedwczesna, jak widać, nagroda za całokształt twórczości, wręczona braciom na festiwalu w Wenecji w 1987 roku. Niegdysiejsi marksiści, którzy wraz z Bellocchio, Pasolinim czy Bertoluccim budowali zręby politycznie zaangażowanego włoskiego kina, dziś łagodzą ton, przesuwając akcenty z polityki na naturę i sztukę. Inspirowany malarstwem Giotta i Masacciego, rozegrany w ulubionych, toskańskich pejzażach Tavianich, "Maraviglioso Boccaccio" tylko luźno inspirowany jest słynnym "Dekameronem". Sami bracia mówią, że marzył im się film o młodości, fantazji i zarazie, który prezentowałby spektrum emocji zawartych w XIV-wiecznym dziele Boccaccia. I choć w zamierzeniu dramatycznie odmalowana tu dżuma (przed nią właśnie ucieka z Florencji na prowincję grupa młodych ludzi), miała być echem rozmaitych współczesnych zaraz: ekonomicznych czy politycznych; to jednak w oczy rzuca się tu przede umiłowanie dla kolektywnie przeżywanej młodości i wiara w leczniczą moc opowieści. Czyli także kina.
Opuściwszy pełną śmierci Florencję, dziewczęta i chłopcy zaszywają się w toskańskim domu. Tu, czekając na odejście zarazy, umilają sobie czas opowieściami o miłości. "Maraviglioso Boccaccio" przytacza pięć historii: trzy dramatyczne, dwie raczej groteskowe, w każdej z nich jednak czai się cień śmierci. Bo choć i literacki pierwowzór i jego późniejsze filmowe interpretacje ("Boccaccio '70" czy "Dekameron" Pasoliniego) są zdecydowanie bardziej wywrotowe i prowokacyjne, u Tavianich, w ich zmysłowym, urodziwym kinie erotyczną perwersję zastępuje perwersja śmierci, będącej podszewką każdej przyjemności życia. Bo młodość, miłość, radość to tylko drobne chwile wytchnienia od tej wszechobecnej zarazy…