To, jak formalne aspekty filmu – jego materialność – mogą dyktować treść, zawsze mnie intrygowało. Światło i cień, hałas i cisza, czas i przestrzeń zmieniają znaczenie tego, co pokazane. Jednak sposób, w jaki to robią, jest wielce enigmatyczny i najwyraźniej niemożliwy do ogarnięcia. Często porusza mnie nie to, co widać, ale jak to do mnie dociera – mówi Bas Devos i podąża tym tropem w swoim pełnometrażowym debiucie. Trochę to Paranoid Park na opak, trochę slow cinema. Violet opowiada obrazem, nie słowami. Historia 15-letniego Jessego, który musi poradzić sobie ze stratą zabitego na jego oczach przyjaciela, to ciąg długich, pełnych kolorów ujęć. Pieczołowita estetyzacja inspirowanych współczesną fotografią kadrów alienuje. Każe przyglądać się żałobie chłopaka z oddali, na zimno. Wyobcowany jest też sam bohater, oskarżany o tchórzostwo przez rowerzystów, z którymi spędza czas. Pełna napięcia sytuacja klaruje się powoli, a kluczem do interpretacji może okazać się utwór Violet grupy Deafheaven.