Od 19 sierpnia w Kinie Nowe Horyzonty.
Florence Foster Jenkins kochała muzykę ponad życie. Niestety bez wzajemności. Natura obdarzyła ją słuchem i głosem, które nawet głuchego doprowadziłyby do rozpaczy. Florence jednak pragnęła śpiewem podbić świat i w pewnym sensie jej się to udało. Jako dziedziczka sporej fortuny i narzeczona St Clair Bayfielda, brytyjskiego aktora arystokraty posiadała atuty, przy których jej brak talentu wydawał się nieistotną przeszkodą. Dzięki heroicznym staraniom ukochanego udawało się jej występować na Broadwayu i nagrywać płyty, a przede wszystkim wciąż wierzyć w swój dar. Jednak gdy zapragnęła ukoronować swój tryumf koncertem w słynnym Carnagie Hall, nawet Bayfield wpadł w panikę. Ale czegóż nie robi się dla ukochanej.
Boska Florence w programie kina
"Jak Meryl Streep zagrała Jenkins? Trochę w stylu pociesznej XIX-wiecznej damy. Jest w niej ostentacja, ale niepozbawiona ogłady. Choć robi głupstwa, nigdy nie przestaje być dobrze wychowana. Jest śmieszna, gdy fałszuje i gdy obnosi się z przekonaniem o swych śpiewaczych talentach, ale jest przede wszystkim smutna - jak ktoś, kto nie dostał od losu tego, czego pragnął, a na dokładkę zachowuje się tak, jakby tego braku nie zauważał. Florence powtarzała: - Ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może nigdy powiedzieć, że nie śpiewałam." (Jacek Szczerba, "Gazeta Wyborcza")
"W „Boskiej Florence" Stephen Frears bardziej skupił się na postaci bohaterki i jej relacji z najbliższymi. A szkoda, bo ona fascynowała wielu ludzi. Kiedy ogłosiła datę występu w Carnegie Hall, trzy tysiące biletów rozeszło się najszybciej w historii Ameryki, prawie drugie tyle osób odeszło z kwitkiem od kasy. Florence Foster Jenkins podziwiali artyści, choćby Cole Porter czy Enrico Caruso. A przecież oni musieli słyszeć, że jej śpiew przypomina skamlanie pudla, który nasikał na dywan (tak napisał kiedyś brytyjski magazyn „Classic CD"). Intrygująca jest również nierozwiązana zagadka, co sama Florence sądziła o sobie. Czy przez ponad 30 lat żyła w nieświadomości, że odgrywa rolę klauna zabawiającego innych? A może świadomie godziła się na to, bo to był sposób na pokonanie przeraźliwej samotności, jaką nacechowane było całe jej życie?" (Jacek Marczyński, "Rzeczpospolita")