Od 31 października w Kinie Nowe Horyzonty.
Stworzyć młodzieżowy klub. Miejsce, w którym można się uczyć, wymieniać poglądy, otwarcie mówić o tym, co się myśli, bawić się, tańczyć. Czy to grzech? Na prowincji w Irlandii lat 20. nikt by się na coś takiego nie odważył. Nikt poza Jimmym Graltonem. Klub Jimmy’ego to opowieść o barwnym życiu niepokornego wizjonera, który uczył młodych ludzi niezależnego myślenia i czerpania radości z tańca, za co w katolickiej Irlandii stał się wrogiem numer jeden. Historia, w której powraca wciąż aktualne pytanie: na ile kościół może ingerować w nasze życie?
Klub Jimmy'ego w programie kina
"Podobno to ostatnie spojrzenie Kena Loacha na historię. – Muszę skończyć z filmami o takim rozmachu – mówi 78-letni Ken Loach. – Nie mam już tyle energii, żeby wstawać o piątej rano i użerać się na planie do późnej nocy. Niektórzy potrafią reżyserować, siedząc w fotelu i patrząc w monitor, ja do nich nie należę. Dlatego chcę teraz skupić się na dokumentach, a jeśli jeszcze nakręcę fabułę, to tylko współczesną i kameralną." (Barbara Hollender, "Rzeczpospolita")
"Loach lubi takich bohaterów jak Jimmy: uwikłanych w wielką historię, nie kłaniających się kulom, gotowych do działania, liczących się z konsekwencjami (za ich portret w "Wietrze buszującym w jęczmieniu" zgarnął zresztą Złotą Palmę). Inicjatywa Graltona szybko staje się solą w oku lokalnego księdza, Ojca Sheridana (Jim Norton). Pomijając komunistyczne sympatie aktywisty, kler boi się utraty wpływów na okolicznych terenach i złamania monopolu na działania edukacyjne. Starcie jest nieuniknione, podobnie jak nieco stronniczy ton, którym reżyser będzie opowiadał o zderzeniu światopoglądów i politycznych modeli." (Michał Walkiewicz, filmweb.pl)
"Podobno na filmy Loacha Anglicy zawsze czekają z niepokojem. Boją się, że reżyser znów wyciągnie na światło dzienne historyczno-polityczne brudy, o których mieszkańcy Wysp, w przeciwieństwie do Amerykanów, mówią wciąż mało i niechętnie. Ten lęk jest – z czego muszą zdawać sobie sprawę – zupełnie irracjonalny. Ken Loach i tak to zrobi, tak jak robi to od dekad, serwując widzom filmy zaangażowane społecznie, dotykające nieprzyjemnych ustępów z kart historii Wielkiej Brytanii, skupiając się wprawdzie wciąż na jednostce, ale jednostce idącej pod prąd, przesiąkniętej ideą, walczącej z systemem ze swawolnym, rozbrajającym uśmiechem na ustach. Będąc konsekwentnym, wręcz radykalnym w tym, co robi od ponad pół wieku, zjednuje sobie jednoznaczną przychylność krytyków na całym świecie, goszcząc każdego roku na największych festiwalach filmowych." (klapserka.pl)